środa, 8 listopada 2017

Rozdział 2: Sierota

Muzyka: Duch żyje w nas

Rozdział 2: Sierota

*Rozmowa dwóch lwów, młodego i starego*

- Rany są zbyt rozległe, nie mogę już przez nie chodzić. Znajdź matkę dla mojego syna. Lwicę o dobrym sercu, gotową zaopiekować się małą sierotą, lwicę, która pokocha go jak własne dziecko - młody Dahabu wydał polecenie tak mocnym głosem, jakby nadal był potężnym przywódcą, a nie wyczerpanym walką lwem, który stracił prawie całe stado i swoją ukochaną.
Tulił maleństwo między zakrwawionymi łapami. Z całego serca starał się powstrzymać łzy napływające do oczu. Przecież tak niedawno brał ślub z Zawadi! Pamiętał jej radość, gdy trzymała w łapach ich pierwszego syna, Kubwę. W tej chwili Kubwa był z siostrą Dahabu, która wyprowadziła wszystkie młode do bezpiecznej, ukrytej w gąszczu jaskini. Wszystkie, z wyjątkiem bezimiennego lwiątka między jego łapami.
- Nie pleć mi takich andronów! Oprócz syna, potrzebuje cię jeszcze stado, a przynajmniej ci, którzy przetrwali. Jeśli ktoś tu ma umrzeć, to ja. I tak już zbyt długo siedzę na tym padole, zbyt wiele złego wyrządziłem - próbował pocieszyć młodszego kompana Skaza, opiekujący się nim jako szaman.
- Dziękuję ci za słowa otuchy, ale przyrzeknij mi, że zrobisz to, o co cię prosiłem - wymusił obietnicę lew z charakterystyczną, dwukolorową grzywą.
- Przyrzekam, przyjacielu.
Parę godzin później młody lew już nie żył, całkowicie osierocając syna. Skaza pochował go pod rozłożystym baobabem, mającym symbolizować potęgę władcy. Na grobie położył głaz, żeby nie został zbezczeszczony przez hieny lub sępy. Wszystko to zrobił z kociakiem na plecach.
- Wreszcie jesteś ze swoją ukochaną - szepnął stary lew, a w jego oczach pojawiły się łzy. Bowiem w tym momencie przypomniała mu się jego rodzina, którą zostawił przed laty i do której miał już nigdy nie wrócić.


- A może... a może ona mogłaby się nim zaopiekować? - Skazie wpadła do głowy myśl, aby podrzucić osierocone lwiątko swojej rodzinie. Była tam młoda lwica, która - jeśli odziedziczyła instynkt po przybranej matce - potrafiłaby pokochać maleństwo jak własne.
Nastał zmrok. Stary lew wziął lwiątko w zęby i poszedł z nim na granicę ze Złą Ziemią. Szedł ładnych parę godzin. Ptaki powiedziały mu, że lwica której szuka tam właśnie mieszka. Był pochylony, truchtał ukradkiem z głową przy ziemi. Miał nadzieję, że nikt go nie zobaczy. Przez dziurę termiciego kopca zerknął na swoją żonę. Przez sen szeptała, żeby Skaza nie umierał, błagała, żeby wrócił. A on? On chciał ją tylko przytulić, chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że jest przy niej i ją kocha. Ale nie mógł. Nie potrafił tego zrobić mimo, że bardzo chciał. Jego rodzina nie przyjęłaby go z powrotem. Jeszcze dalej zobaczył młodą lwicę kręcącą się w kółko. Widocznie nie mogła zasnąć. To była ta, której stary lew szukał - Vitani, jego przybrana córka, z charakterystyczną grzywką. Lwica ruszyła w stronę wyjścia. Skaza pomyślał, że to idealny moment na podrzucenie lwiątka. Położył je koło wyjścia, gdzie niemal się z nią zderzył.
- Co pan tu... - nie dokończyła, gdyż stary lew jej przerwał.
- Zaopiekuj się nim! - krzyknął i odbiegł w mrok najszybciej, jak mógł, aby ta go nie rozpoznała.
Lwica spojrzała w dół. Między jej łapami leżało maleńkie lwiątko. Vitani zawsze marzyła o dziecku. Teraz dostała szansę.
- Dziękuję! - krzyknęła uszczęśliwiona w mrok. I dodała już ciszej - Asante... Tak, nazwę cię Asante.
Zabrała lwiątko ze sobą do jaskini i dokładnie umyła. Nie miała w tym jeszcze wprawy, ale w końcu trzeba się kiedyś nauczyć. Nakarmiła je mangustą, którą schowała sobie z myślą o jutrzejszym śniadaniu lub nocnej przekąsce. Kiedy lwica się położyła, Asante wpełzł między jej przednie łapy i skulił się pod szyją. Nie mógł mieć więcej niż 3 dni i był wielkości noworodka. Lwica uśmiechnęła się czując ten gest. Zawsze o tym marzyła.


Rano wszystkie lwice pytały się, skąd ma lwiątko.
- Urodziłam - kłamała beztrosko. W końcu i tak ostatnio przytyła przez nocne podjadania tego, co udało jej się ukraść z Lwiej Ziemi.
- Kto jest jego ojcem? - Zapytała podejrzliwie jej przybrana matka Zira.
- A czy to ważne? - Odpowiedziała beztrosko.
- Dla mnie tak! Czy to jakiś Lwioziemiec?! - Stara lwica była wyczulona na punkcie zamiłowania swojej córki do znienawidzonego rodu z Lwiej Skały. Jeden taki o mało nie został jej zięciem.
- Nie... On był z... yyy... z Rajskiej Ziemi - skłamała. Wiedziała, że jej przybrana matka nie zna nikogo z Rajskiej Ziemi, więc nie będzie wypytywała o szczegóły.
- Mam nadzieję, że będziesz polować równie skutecznie, jak przedtem.
- Tak, matko. Nuka i tak zostaje pilnować domu, więc zapytam go, czy mógłby pilnować również Asante.
- A więc tak ma na imię mój wnuczek - stara lwica uśmiechnęła się łagodnie i schyliła łeb ku małemu lewkowi, na co ten oparł się łapkami o jej czarny, złoziemski nos.
,,Już go lubi'' - pomyślała Vitani i mimowolnie uśmiechnęła się.
- Wiesz... Może zostań z nim w domu. Przyniosę mu przepiórcze jaja na śniadanie, a ty później pójdziesz polować. Na razie zjedz coś z mojego zapasu - przy nim nawet surowa Zira zmiękła.
- Dziękuję, matko. - szepnęła i niespodziewanie przytuliła starą lwicę, która nie była przyzwyczajona do tak czułych gestów ze strony swoich dzieci.

Do następnego posta!
Susanne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz